piątek, 21 września 2012

Prolog

Paryż, 20 czerwca 1626 roku.

Noc była ciepła, wręcz upalna. Na ulicach zalanych księżycowym światłem zostali tylko żebracy, bezdomni i gwardziści, który pełnili teraz wartę. Tylko w niewielu oknach można było dostrzec blade światło świec, usłyszeć ciche, nerwowe rozmowy, lub wręcz przeciwnie - wybuchy śmiechu, towarzyszące grze w karty, czy w kości. Czasami cisze przerywały też ciche gwizdania młodzieńców, oczekujących swych dam serca na umówionym miejscu.
Młody d'Artagnan opuścił mieszkanie Portosa i przemierzał te częściowo opustoszałe uliczki, zmierzając do swego domu. Szedł raźnym krokiem, trzymając wyprostowaną postawę i zaciskając palce wokół rękojeści swojej szpady. To zawsze dodawało mu pewności siebie i odwagi, a te dwie rzeczy na pewno teraz mu się przydadzą, skoro sam błąka się po mieście o tak późnej porze. Nie chciał jednak nocować u przyjaciela aby nie wykorzystać zbytnio jego gościnności. Żałował, że nie było tam Juliena, bo wtedy chłopak nie musiałby iść samotnie. Niestety, Portos i Julien za sobą nie przepadali, dlatego młodzieniec dzisiaj nie towarzyszył d'Artagnanowi. 
W końcu doszedł do ulicy, na której znajdował się jego skromny apartament. Poczuł ulgę, że dotarł tu bez żadnych przygód, które zwykle to kończyły się pojedynkiem, lub bijatyką, a potem długim posiedzeniem u pana de Treville i wysłuchiwaniem jego długich wywodów, czego chłopak bardzo, ale to bardzo nie lubił. Do pokonania zostało mu dwieście metrów. Już myślał o miękkim materacu na swoim łóżku, o świeżej pościeli i swoim wygodnym stroju do snu. Prawie zasypiał idąc, już miał wyciągnąć klucz, otworzyć drzwi...
I wtedy powietrze, niczym wypuszczona z łuku strzała,  przeszył krzyk przerażonej dziewczyny. Zamrugał oczami, odganiając cenność, a potem rzucił się w kierunku bocznej uliczki, z której to dochodził wrzask. Zobaczył młodą, piękną dziewczynę, która była przyciśnięta do muru przez mężczyznę, a ten próbował ją, nieudolnie zresztą, pocałować. Jej suknia, niewątpliwie niegdyś wytworna, była podarta i brudna. Nieznajoma szarpała się z całych sił, próbując się wyrwać, ale jej napastnik był od niej silniejszy. D'Artganan, którego przybycie, najwyraźniej, nie zostało zauważone przez tą dwójkę, wyciągnął szable i przytknął jej ostrze do szyi mężczyzny.
- Odsuń się od niej - powiedział, patrząc na niego groźnie. Był młodzieńcem o delikatnej urodzie, bez śladu zarostu na lekko dziecięcej twarzy. Jednak mimo tego, jego niebieskie oczy aż skrzyły od złości. Po jego stroju łatwo szło się domyślić, że ma się do czynienia z królewskim muszkieterem. 
Mimo to mężczyzna jedynie się roześmiał. Dziewczyna miała w oczach łzy, była przerażona.
- Idź do domu, dzieciaku - mruknął nieznajomy, po czym znów zbliżył swoje usta do twarzy swojej ofiary. Jakieś było jego zdziwienie, kiedy chłopak drasnął jego szyję szablą. Ranka była mała i płytka, ale krwawiła dość obficie - ty mały... - warknął, puszczając dziewczynę, która to osunęła się po ścianie zemdlona ze strachu z wyczerpania. Ruszył w jego stronę, wyciągając zza pasa nóż, ale chłopak jedynie uśmiechnął się lekko i natarł na niego. Po chwili można było usłyszeć jedynie pospieszne kroki i przekleństwa, oraz wesoły śmiech młodzieńca. D'Artagnan schował broń i podszedł do nieprzytomnej dziewczyny. Przyjrzał się jej brudnej od kurzu i krwi, ale mimo to wciąż zniewalająco pięknej, twarzy. Zdjął z ramion swój cienki płaszcz i zawinął nim nią, gdyż suknia nieznajomej była porwana i więcej odkrywała niż zakrywała. Wziął ją na ręce i zabrał do swojego domu. Obmył jej buzię, rozczesał długie, brązowe włosy, a potem ubrał ją w jedną z jego świeżych koszul i położył w jego łóżku. Sam postanowił spędzić tę noc na kanapie w salonie. Zasnął bardzo szybko, śniąc o kolejnych pojedynkach i przygodach, które na pewno go czekają w najbliższej przyszłości. W końcu pojawienie się tej dziewczyny nie mogło być przypadkowe.